środa, 27 grudnia 2017

Dlaczego musimy umrzeć?

Zacznijmy od problemu najważniejszego według tego, co mówi pierwotna struktura ludzkiej psychiki. Bóg i śmierć we wspólnocie posiadają tożsamą konotację i z pewnością należy odpowiednio przyjrzeć się tym
danym psychicznym, które bez względu na obszar ludzkiego doświadczenia wywierają nie tyle presję, ile podświadomą irytację względem tego, co niepoznane, a także, jak się powszechnie sądzi, budzące trwogę (przynajmniej jeśli chodzi o śmierć). Odpowiedzi na te pytania są kluczowe i nie można ich w żadnym razie pominąć lub zlekceważyć, a już na pewno poprawnie funkcjonująca wspólnota nie pozwoli, by do głosu doszedł indyferentny stosunek interpretacji faktów psychicznych, przy jednym w zasadzie założeniu, że to, co powiemy w tej kwestii, będzie miało wymiar dobra powszechnego. Będzie, innymi słowy, służyć nam wszystkim, co jest w pewnym sensie nieznacznym nawiązaniem do Spinozy, jakąś formą odnalezienia siebie, a raczej skorelowania swojej natury z etycznym aspektem czasu epoki.
Jeżeli chodzi o to, co rozumiem przez pojęcie Bóg, nie mam rzecz jasna na myśli niczego innego, jak tylko istoty, czy może perspektywy czcigodnego pojęcia wolności, a jeszcze inaczej – takiego jej subiektywnego uzasadnienia, by dać względem tego, co będę tutaj mówił, jakieś świadectwo tej wolności, zaświadczyć jej poprzez rezygnację z heteronomicznej siły, z tendencji owych radykalizujących sił na tle grupy społecznej, z którą ta wolność pozostaje w rzeczywistym dialogu. W pojęciu Bóg widzę przede wszystkim zapomnienie o nim, utrzymywanie dystansu czy, jak to już było mówione, wychowanie go. Jest więc w idei tego, co powiedziałem, idei skończoności, złożona idea nieskończoności – jak chciał Kartezjusz, jakiejś odpowiedzialności, do której uzasadnienia będę tutaj zmierzał.
Jeśli chodzi o Boga, sprawa wydaje się zrozumiała. Moje stanowisko nie budzi zastrzeżeń i kontrowersji. Przynajmniej nie ma ich zbyt dużo. Gdy jednak stwierdzę, że zarówno to, co określa dla psychiki przyczyna pierwsza, jak i śmierć, które przecież w obszarze egzystencji „odsłaniane” są inaczej – łącznie z tym jakże fałszywym przekonaniem rozgraniczającym owe dane na to, co pozytywne i negatywne – jest bezsprzecznie jednym i tym samym, jakim wówczas stopniem wiary zostanę obdarzony?
Na czym ma polegać to doświadczenie? – pyta Barbara Skarga. Czy ogranicza się do oczekiwania, do ogarniającego mnie lęku, lęku wobec czegoś, czego nie jestem w stanie sobie wyobrazić? A dalej: Czy nasze istnienie nabiera sensu dopiero w perspektywie końca?1
Z fenomenu śmierci, która jest niczym innym, jak tylko ostatecznym aktem rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej! – to argument najistotniejszy – rodzi się bezpośrednio idea miłości, czyli szczególnej troski wyrażonej dbałością o rozwój jednostek pozostających w odległości czasowej i intelektualnej oraz etycznej. Idea miłości zmierza zatem do tego, by dać odpowiedź (sobie samemu), co zostawię tutaj po sobie, gdy odejdę, czy pragnę, by moje czyny ukazywały mnie jako człowieka kochającego? Czy anioł odwagi zniżył się do mnie i do miłości przysposobił?
Z samego założenia konotacja pytania, które postawiliśmy wyżej, jest czymś wprawiającym w trwogę. Oto pozostajemy sami, samotni, i tak jak mawiał J.-L. Marion, jesteśmy zagadnięci, i żeby móc zadawać pytania, sami musimy odpowiedzieć. Poprzez spływające na nas z głębokiej treści psychicznej przeczucie śmierć o coś nas pyta, stawia przed nami jakieś pytania, byśmy wyruszyli w drogę zarówno myślową, jak i życiową. Byśmy wedle tego, czego oczekuje od nas psychika, a co wszak jest uzależnione od procesu socjalizacji, jego wpływu na realizację naszego praxis, osiągnęli pewien zaszczyt – najwyższy dla psychiki – ujawnienia w nas człowieka o szlachetnej proweniencji. Albowiem tylko ten zaszczyt redukuje okrutne i narastające poczucie egzystencjalnego niepokoju – to wynik nacisku podświadomej treści psychicznej, która by zminimalizować uczucie lęku przed czającą się na horyzoncie życia śmiercią, by zyskać spokój i harmonię, oddaje się na służbę temu, co naczelne, bowiem tylko miłość pozwala jej uniknąć tragizmu i marazmu w swym życiu. Nie ma nic piękniejszego w świętej idei.
Pójdźmy dalej.
W pojęciu śmierci biologicznej najważniejsze jest celowe zapomnienie o niej (jak i o Bogu) – utrzymywanie pewnego dystansu do zjawiska lub, myśląc o następujących po sobie stadiach życia, dojrzewanie do jej zrozumienia, w przeciwnym razie bowiem niemożliwe byłoby zredukowanie egzystencjalnej rozpaczy. Jeśli się myśli o Bogu i śmierci, to już z pewnością nie myśli się o człowieku. Zapomnienie może przybierać różne formy, ale najbardziej oczywistą jest działanie, czyli pozyskanie swego czasu, a więc obszaru wolności, w którym to zapomnienie może się realizować. Jest to, jak Czytelnicy zauważyli, naturalny mechanizm obronny psychiki, uaktywniający się nie tylko po to, by nie zwariować, lecz przynoszący – do czego w całościowej wypowiedzi będę zmierzał – komplementarne zadowolenie.
Jestem więc człowiekiem i poczuwam obowiązek do redukcji patologicznego czynnika doświadczenia wobec argumentu o wyższym gradualizmie. Nie jestem dlatego, że myślę, ale to, że jestem, uzależnione jest od tego, jak myślę. Kwalifikacja aksjologiczna zauważa tu znaczący konflikt z umysłem cogito ergo sum. Modalność (stopień wysokości sądu) jest tu zatem oparta na założeniach z pozoru ontologicznych, lecz w bezpośrednim związku z metafizyką, która pozostaje ciągle jeszcze jako tło rozważań we wspomnianym i celowym zapomnieniu lub przeczuciu. Oddziałuje ona bowiem poprzez kres życia. Ona, można powiedzieć, już uczestniczy, lecz jest jeszcze nieodsłonięta, jej pełne oblicze znamionuje bowiem gotowość do śmierci, co zresztą mówił już Platon. Dla niego filozofia jest przygotowaniem się do śmierci. Zgodą na nią. Mówi nam zatem Platon o jakimś doświadczaniu wolności w uśmiercaniu siebie, co jest bezpośrednio związane z redukcją patologicznego czynnika doświadczenia. Tak należy.
Według argumentu metafizycznego, ujawniającego sedno rzeczy, jakąś istotę i jej fundamentalną naturę, należy powiedzieć, że wolność jest tylko w takim stopniu wolnością, w jakim ograniczone zostały czynniki mające wpływ na jej wybór. Wolność zatem wymaga od nas pracy w samotności, samotność jest przeto na służbie tej wolności i nie ma sensu zaprzeczać tak stwierdzonym faktom.
Co robi tutaj samotność? Jest nieunikniona, ponieważ doświadczenie własnej śmierci jest doświadczeniem czysto subiektywnym, a zatem każdy umiera sam – sam staje w obliczu lęku i trwogi związanej ze śmiercią oraz z odpowiedzią na pytanie, czy moje życie było godne, czy broniłem prawdy i wolności? Czy boję się ewentualnej perspektywy osądzenia mnie? (Tu rozciąga się wizja etyki chrześcijańskiej i eschatologiczne pocieszenie, które w jednym z moich wpisów „Życie pośmiertne” zostały omówione).
Dla nas ludzi jest to rozwiązanie genialne, choć to słowo nie oddaje tego, co czuję, gdy myślę o wielkości tego planu. W idei wolności samotność zajmuje miejsce predykatywne, a wyraża ją refleksja nad pierwotną strukturą psychiczną gatunku ludzkiego. W samotności, poprzez akty kontemplacji ideowej, twórczej i intelektualnej, obiektywizuje się dzieło twórcze – człowiek, niemal tak jak chcieli egzystencjaliści, który w dalszym ciągu pozostaje dla siebie w otwartości na śmierć – na zapłodnienie intelektualne i etyczne – szuka on dla siebie możliwości swego rodzaju upadku, gdyż dogmatyzacja i reifikacja nie pozwalają psychice na stabilizację.
Platon zaś mawiał, że jego przyjacielem może być tylko ten, kto postawi przed nim wyzwania, kto, rzecz oczywista, pozwoli mu na wnikanie śmierci w niego samego, bowiem szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności.
Samotność z psychologicznego punktu widzenia jest dla problemu, o którym mówimy, wiązana z egzystencjalnym niepokojem. Lęki zawsze pozostają dla wolności w bezpośredniej relacji z możliwością, o czym uczył nas Kierkegaard. Dlatego też praca w obszarze doświadczeń jaźniowych, czyli uciszanie biologicznej świadomości istnienia, instynktu, który ostatecznie dąży do eksploatacji grupy społecznej – ujawniamy tu także związek z maksymalną racjonalizacją – jest dla psychiki pozyskiwaniem godności. Jest ona tym bardziej godna, im lepiej radzi sobie z indeterministycznym przebywaniem w samotności. Musi więc znaleźć jakiś ku temu powód, jakiś przedmiot rozważań, a więc miłość, która ją ze światem łączy. Wtedy też gotowa na trudności może występować przeciw temu, co zanieczyszczone w obyczaju, ponieważ nie obawia się wykluczenia z grupy społecznej, w której chciała zaprowadzić zmianę, eo ipso nie obawia się samotności i śmierci. Wobec zrozumienia roli świadomości wyboru wolności i prerogatywy tworzenia jej straty są minimalne.
Największe problemy powstają wówczas, gdy okoliczności nie pozwoliły członkom grupy społecznej stać się ludźmi samotnymi w tym sensie, że mogą w zapomnieniu pracować z przedmiotem rozważań wyizolowanym w doświadczeniu jaźniowym, przedstawić sobie ów aspekt tej pracy jako przyjemność i zdolność utrzymywania dystansu z grupą społeczną, przeciwdziałając w ten sposób aktom przemocy. Tacy zawsze mają coś komuś za złe i nie zauważają tego, czego oczekuje od nich pierwotna treść psychiczna.
Wspólnota, o której myślę w tej rozprawie, nie nosi znamion partykularnej uzurpacji konsekrującej jakąś świadomość w duchu zhierarchizowanej organizacji, lecz uwolnienia twórczego potencjału jej członków, poprzez systematyczne niepokojenie ich, jakieś wprowadzanie ich samych do tego, by naśladowanie pierwotnego piękna konstytuowało sens rzeczy nieodłączny od logosu tych, za których wspólnota bierze odpowiedzialność. Jest tu jakieś dążenie do wywołania nawyku pozytywnego w kontakcie z autorytetem, a więc milczącej supremacji źródłowej idei, która jest wzruszeniem zarówno gwałtownym, jak i olśniewającym, dlatego umysł gotów jest do represjonowania zjawisk podległych instynktowi, gdyż sam chce naśladować to, co jest dlatego piękne, że w najwyższym stopniu bezinteresowne. Istota twierdzenia wypływa bezpośrednio z rdzenia mentalnej świadomości, który w wymiarze psychicznym jest obowiązującym każdego członka organizacji, w tym sensie nasza psychika jest taka sama, niczym orkiestra, która gra w jednym rytmie, lecz z możliwością solowego występu. Mówimy tutaj często o ludziach, o których wiemy, że zanim wymagali od innych, wymagania postawili sobie.
Widzimy zatem bezpośrednio, że istota śmierci ujawnia się w idei pierwotnego dobra, ponieważ tylko z lęku – pozornego według mnie – przed tym, co niepoznane, wyzwala się troska, odpowiedzialność i miłość. Tylko wówczas, gdy wiem, że umrę, mogę wziąć odpowiedzialność (idea nieskończoności) za bliźniego. Tylko też w takiej konstrukcji psychicznej z obrazem przedstawionych tu danych, które wyświetlają się na ekranie świadomości, ponieważ nauka i technika nieustannie próbują przezwyciężyć śmierć – organizacja ludzka może zachować stabilność i funkcjonalność. W przeciwnym razie będzie dążyć jedynie do dominacji i wyzysku. Tu czeka nas zguba.
Zniesienie śmierci z ludzkiej egzystencji usuwa z niej także Boga, a więc stosunek psychiki do prawa moralnego, które jest prawem wolności, funkcjonuje nie w związku z tym, co wyraża przyczyna pierwsza, lecz śmierć!. Mogę zapytać więc jeszcze raz: jakim stopniem wiary zostanę teraz obdarzony?
Objawienie w człowieku Boga jest po temu objawieniem także śmierci, która poprzez wrażliwy i delikatny umysł przedstawia się w obrazie tego, kto rozumie ludzkie niepokoje, co już w żadnym razie nie posiada pejoratywnej konotacji w ujęciu całej egzystencji. Rozumieć ludzkie niepokoje to zsyntezować wewnątrz samego siebie matro- i patrocentryzm. O to chodzi w zamierzeniu zastosowania modelu interpretacyjnego psychicznej wolności, co dla otwarcia horyzontu dialektycznego jest sprawą nie bez znaczenia. Tego problemu współczesna psychologia w inny sposób nie rozwiąże. Oddziałując na skutek, sama występuje przeciw sobie.
Nagrodą za rozwiązanie dychotomiczności jest możliwość uwolnienia twórczego wysiłku intelektu tych, którzy pozostają w zależności, a wreszcie wykształcenie psychiki zdolnej do rozważań o swoim przedmiocie, bowiem takiej są jej pragnienia.
Przejdźmy dalej. Do śmierci rzecz jasna dojrzewa się psychicznie. Jest ona, można powiedzieć, systematycznym uśmiercaniem samego siebie, pewnym pozwoleniem na to, by ona w nas wnikała. Jest w końcu także aktem odwagi, która jako najwyższa cnota moralna pozwala być lub stać się człowiekiem godnym dla siebie samego, co jest wyborem jednocześnie w obliczu śmierci i przed Bogiem. Jest pewną gotowością i świadomym wyborem swojej egzystencji, przygotowaniem siebie do tego, by wolność, którą przyjmie – o czym mówiłem wyżej – uzasadniała się w redukcji wszelkich czynników mających wpływ na jej wybór, ponieważ, co jest tutaj najistotniejsze, owa wolność ma nam coś ujawnić poprzez dialog – owoc tego dialogu z rzeczywistością pewnej wspólnoty. Ma nam ujawnić to, co nie zostało zauważone, to, co przykryte arbitralnym egoizmem i perwersyjnym symbolem. Nasze szczęście leży w takiej płodności. W taki też sposób przeciwdziałamy racjonalizacji status quo i konsekracji. Żeby do tego doszło człowiek twórca potrzebuje samotności, utrzymuje dystans z grupą społeczną, jak robił to Einstein, nie próbuje nas zwodzić i oszukiwać, lecz troszczy się o nas. Jego troska ma najwyższe znaczenie. Grunt psychologii głębi.
Tak pojmowana struktura egzystencji jest najbardziej stabilna. Jest ona zatem, poprzez ludzi tworzących społeczeństwo otwarte, którego wrogiem jest, oprócz chaosu i anarchii, każdy przejaw totalizmu i złowieszczego libido dominandi, otwarta na eliminację tego, co już nieaktualne bez ustanku, nie ma tu oczekiwania na ostatni akord śmierci, jak chciał Heidegger. Ten akord jest jakby w pełnej gotowości utrzymywany w milczeniu, jest bowiem pewnym ryzykiem występować przeciw temu, co totalistyczne, co nosi etykietę władzy, lecz niezbędne do tego, by prawda mogła być utrzymywana na powierzchni. Dlatego Kapuściński pisał, że wtedy gdy przymus zewnętrzny narasta do groźby zniszczenia zasad etycznych, można wybrać śmierć dla uniknięcia hańbiącego konformizmu2.
Jakiekolwiek zaniedbania w tym obszarze spowodują ostatecznie, że zło ujawni swoją twarz, a na arenie wydarzeń, pewnej dramatyczności epoki, jej czasu, pojawi się twór równie abominacyjny co Hitler. Nie może być w żaden sposób dla przedstawionych tu danych świadomości korzystniejszego obrotu dla tego, czego oczekuje psychika, co zresztą także odnajdziemy w psalmie 23, który można tu przytoczyć w interpretacji etyki świeckiej:

Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska.

Śmierć pozostaje, jak powiedzieliśmy za Kierkegaardem, w relacji do lęku, który niezwyciężony nie tylko odbiera honory milczeniu, ale ukazuje egoistę, który żywi zarówno miłość, jak i nienawiść do przedmiotu swego przerażenia. Bać się zatem oznacza także pozostawać w stosunku niższości, oznacza więc nic innego, jak poniżyć samego siebie – zawsze występujące zjawisko, jeśli chodzi o pożądanie i nienawiść. Lęk pozwala egoiście powstrzymywać się od działania – przezwyciężenia go, czyli redukcji patologicznego czynnika doświadczenia – gdyż, co jest bardzo istotne dla dalszych analiz, życia nie pojmuje się powszechnie jako aktywność in concreto, nawet mimo działalności pełnej wigoru, jako zdolność do twórczego wysiłku intelektu w poczuciu sensu i troski, lecz jako biologiczną w tym wypadku skłonność do natychmiastowej satysfakcji, którą dobrze obrazuje inteligencja manipulacyjna. Dlatego też najpowszechniejsza koncepcja życia jest koncepcją cierpienia dla przedstawionej tu formuły psychicznej, która poszukuje ciągłej rekompensaty doznanego uszczerbku i poniżenia. Każdy niesie swój krzyż, lecz nie każdy robi to z chęcią.
Możemy jeszcze tutaj dodać, że zaiste świadomość, iż człowiek zdolny jest do odróżnienia dobra od zła, wywołuje w nim indywidualne doświadczenie nadchodzącej śmierci, która wobec koherentnego usensownienia bonum humanum uzasadniona jest jako okrutny i tragiczny akt końca swej drogi tylko przez jednostronnie rozwiniętą konstytucję psychiczną – dymorfizm płciowy, który nie jest zdolny do pełnego wykorzystania swego potencjału psychicznego, by omawiane problemy wiązać z uczuciem wrażliwości na godność wobec tak pojmowanej i przedstawionej tu filozofii miłości.
Problem moralny jest więc z tego względu problemem związanym z wpływem filogenetycznego instynktu na psychikę. Wtedy śmierć jest karą, a on sam, podmiot, którego wolność stała się fantomową alternatywą, staje się winnym. Nie może on zapomnieć o śmierci i szuka pocieszenia w Bogu, co jest, jak powiedziałem, jednym i tym samym, lub porzuca wszelkie wartości w tonie rozpaczy autora Zaratustry, czyli powszechnej wolności negatywnej. Tutaj także możemy szukać związków ofiary z ontologią cierpienia jak u Maxa Schelera3, lecz dla mnie jest to czysta elukubracja. Einstein mawiał, że Bóg nie jest perfidny, lecz wyrafinowany. Tak według mnie wygląda szczęście człowieka. Czy nie są to koncepcje przerażające? Nie sądzę, chyba że jesteśmy egoistami.
Każdy akt dominacji umysłu, poszukiwania przewagi nad wszystkim, co mnie otacza, jest aktem słabości, cierpienia i żalu. Oto człowiek stwórca staje się niszczycielem. W każdym człowieku jest Bóg, każdy akt okrucieństwa to śmierć Boga. Kto się boi umrzeć, straci swe życie (podobno słowa te wypowiedział Jezus), lecz uciszanie biologicznej świadomości istnienia – uśmiercanie siebie, tego, co zwierzęce, rodzi geniusza, bowiem geniusz przezwycięża śmierć i żyje wiecznie, jak Bach, jak obrazy impresjonistów. To nagroda i sens życia. Dlatego błędnie powiedział Kołakowski, że życie przynosi nam okrutny koniec. To niekompetentne i arbitralnie egoistyczne.
Z wypowiedzi ś.p. ks. Tischnera możemy się dowiedzieć, że śmierć jest dziełem szatana – polecam posłuchać i obejrzeć na Y.T – filmu „Tischner o śmierci” (trwa tylko 50s.). Nie zauważa jednak ksiądz, iż to śmierć biologiczna ustanawia predykatywnie warunki dla zaistnienia idei miłości, twórczości – (bowiem pyta nas śmierć: co zostawimy po sobie? – jak powiedziałem wyżej), troski, refleksji nad pierwotną strukturą psychiczną ludzkiego gatunku, a także, bo to najważniejsze, prawa moralnego. Jest bowiem ostateczną formą rezygnacji z dominacji. Eo ipso, wobec tego paradoksu, zmianie ulega warstwa znaczeniowa symboliki szatana, który w kulturze europejskiej uosabia inteligencję manipulacyjną.
Należy być czujnym i skoncentrowanym, doniosłym w ocenie wszelkich metod poznawczych i wartości, aby ukształtowany światopogląd nie nosił znamion fałszywych przekonań.
Miłość to śmierć.
Są argumenty, którym sprzeciwić się nie można, lecz jeśli ktoś spróbuje się samooszukiwać, sprzeciw odparty będzie na łożu śmierci (jeśli okoliczności pozwolą), ponieważ świadomość nie ma już możliwości ucieczki – wypierania tego, co i tak podświadomość, czyli obszar emocjonalny (wrażliwość na godność), który w działaniach nie był do tej pory skorelowany z intelektem, pozostał przesłonięty i jego sensy nieodkryte – wymusi na twarzy umierającego. (Jak u Sartre, który na łożu śmierci oddaje się w ręce Boga.) Pełnej lęku i zatrwożonej. Taki jest sens psychicznej wolności, a mówiąc za Levinasem: któż chciałby mieć czas na wieczność…
Głęboko także wierzę, że Państwa intuicja dopowie jeszcze wiele do tego, co zostało tu powiedziane i znacznie poszerzy przedmiot rozważań. I bardzo dobrze.


1.B. Skarga, Kwintet…, dz. cyt., s. 155–156.
2.W. Kapuściński, Człowiek czy humanista w kosmosie, Kraków 1982, s. 82.
3.M. Scheler, w: Schrichten aus dem Nachlass, t. III; Philosophische Anthropologie, Gesammelte Werke, t. XII, Bonn 1987.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Listo otwarty do świata w sprawie wojny