Zacznijmy od problemu najważniejszego według tego, co mówi pierwotna
struktura ludzkiej psychiki. Bóg i śmierć we wspólnocie posiadają
tożsamą konotację i z pewnością należy odpowiednio przyjrzeć się tym
danym psychicznym, które bez względu na obszar ludzkiego doświadczenia
wywierają nie tyle presję, ile podświadomą irytację względem tego, co
niepoznane, a także, jak się powszechnie sądzi, budzące trwogę
(przynajmniej jeśli chodzi o śmierć). Odpowiedzi
na te pytania są kluczowe i nie można ich w żadnym razie pominąć lub
zlekceważyć, a już na pewno poprawnie funkcjonująca wspólnota nie
pozwoli, by do głosu doszedł indyferentny stosunek interpretacji faktów
psychicznych, przy jednym w zasadzie założeniu, że to, co powiemy w tej
kwestii, będzie miało wymiar dobra powszechnego. Będzie, innymi słowy,
służyć nam wszystkim, co jest w pewnym sensie nieznacznym nawiązaniem do
Spinozy, jakąś formą odnalezienia siebie, a raczej skorelowania swojej
natury z etycznym aspektem czasu epoki.
Jeżeli chodzi o to, co rozumiem przez pojęcie Bóg, nie mam rzecz jasna
na myśli niczego innego, jak tylko istoty, czy może perspektywy
czcigodnego pojęcia wolności, a jeszcze inaczej – takiego jej
subiektywnego uzasadnienia, by dać względem tego, co będę tutaj mówił,
jakieś świadectwo tej wolności, zaświadczyć jej poprzez rezygnację z
heteronomicznej siły, z tendencji owych radykalizujących sił na tle
grupy społecznej, z którą ta wolność pozostaje w rzeczywistym dialogu. W
pojęciu Bóg widzę przede wszystkim zapomnienie o nim, utrzymywanie
dystansu czy, jak to już było mówione, wychowanie go. Jest więc w idei
tego, co powiedziałem, idei skończoności, złożona idea nieskończoności –
jak chciał Kartezjusz, jakiejś odpowiedzialności, do której
uzasadnienia będę tutaj zmierzał.
Jeśli chodzi o Boga, sprawa wydaje się zrozumiała. Moje stanowisko nie
budzi zastrzeżeń i kontrowersji. Przynajmniej nie ma ich zbyt dużo. Gdy
jednak stwierdzę, że zarówno to, co określa dla psychiki przyczyna
pierwsza, jak i śmierć, które przecież w obszarze egzystencji
„odsłaniane” są inaczej – łącznie z tym jakże fałszywym przekonaniem
rozgraniczającym owe dane na to, co pozytywne i negatywne – jest
bezsprzecznie jednym i tym samym, jakim wówczas stopniem wiary zostanę
obdarzony?
Na czym ma polegać to doświadczenie? – pyta Barbara Skarga. Czy
ogranicza się do oczekiwania, do ogarniającego mnie lęku, lęku wobec
czegoś, czego nie jestem w stanie sobie wyobrazić? A dalej: Czy nasze
istnienie nabiera sensu dopiero w perspektywie końca?1
Z fenomenu śmierci, która jest niczym innym, jak tylko ostatecznym
aktem rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej! – to argument
najistotniejszy – rodzi się bezpośrednio idea miłości, czyli szczególnej
troski wyrażonej dbałością o rozwój jednostek pozostających w
odległości czasowej i intelektualnej oraz etycznej. Idea miłości zmierza
zatem do tego, by dać odpowiedź (sobie samemu), co zostawię tutaj po
sobie, gdy odejdę, czy pragnę, by moje czyny ukazywały mnie jako
człowieka kochającego? Czy anioł odwagi zniżył się do mnie i do miłości
przysposobił?
Z samego założenia konotacja pytania, które postawiliśmy wyżej, jest
czymś wprawiającym w trwogę. Oto pozostajemy sami, samotni, i tak jak
mawiał J.-L. Marion, jesteśmy zagadnięci, i żeby móc zadawać pytania,
sami musimy odpowiedzieć. Poprzez spływające na nas z głębokiej treści
psychicznej przeczucie śmierć o coś nas pyta, stawia przed nami jakieś
pytania, byśmy wyruszyli w drogę zarówno myślową, jak i życiową. Byśmy
wedle tego, czego oczekuje od nas psychika, a co wszak jest uzależnione
od procesu socjalizacji, jego wpływu na realizację naszego praxis,
osiągnęli pewien zaszczyt – najwyższy dla psychiki – ujawnienia w nas
człowieka o szlachetnej proweniencji. Albowiem tylko ten zaszczyt
redukuje okrutne i narastające poczucie egzystencjalnego niepokoju – to
wynik nacisku podświadomej treści psychicznej, która by zminimalizować
uczucie lęku przed czającą się na horyzoncie życia śmiercią, by zyskać
spokój i harmonię, oddaje się na służbę temu, co naczelne, bowiem tylko
miłość pozwala jej uniknąć tragizmu i marazmu w swym życiu. Nie ma nic
piękniejszego w świętej idei.
Pójdźmy dalej.
W pojęciu śmierci biologicznej najważniejsze jest celowe zapomnienie
o niej (jak i o Bogu) – utrzymywanie pewnego dystansu do zjawiska lub,
myśląc o następujących po sobie stadiach życia, dojrzewanie do jej
zrozumienia, w przeciwnym razie bowiem niemożliwe byłoby zredukowanie
egzystencjalnej rozpaczy. Jeśli się myśli o Bogu i śmierci, to już z
pewnością nie myśli się o człowieku. Zapomnienie może przybierać różne
formy, ale najbardziej oczywistą jest działanie, czyli pozyskanie swego
czasu, a więc obszaru wolności, w którym to zapomnienie może się
realizować. Jest to, jak Czytelnicy zauważyli, naturalny mechanizm
obronny psychiki, uaktywniający się nie tylko po to, by nie zwariować,
lecz przynoszący – do czego w całościowej wypowiedzi będę zmierzał –
komplementarne zadowolenie.
Jestem więc człowiekiem i poczuwam obowiązek do redukcji
patologicznego czynnika doświadczenia wobec argumentu o wyższym
gradualizmie. Nie jestem dlatego, że myślę, ale to, że jestem,
uzależnione jest od tego, jak myślę. Kwalifikacja aksjologiczna zauważa
tu znaczący konflikt z umysłem cogito ergo sum. Modalność (stopień
wysokości sądu) jest tu zatem oparta na założeniach z pozoru
ontologicznych, lecz w bezpośrednim związku z metafizyką, która
pozostaje ciągle jeszcze jako tło rozważań we wspomnianym i celowym
zapomnieniu lub przeczuciu. Oddziałuje ona bowiem poprzez kres życia.
Ona, można powiedzieć, już uczestniczy, lecz jest jeszcze nieodsłonięta,
jej pełne oblicze znamionuje bowiem gotowość do śmierci, co zresztą
mówił już Platon. Dla niego filozofia jest przygotowaniem się do
śmierci. Zgodą na nią. Mówi nam zatem Platon o jakimś doświadczaniu
wolności w uśmiercaniu siebie, co jest bezpośrednio związane z redukcją
patologicznego czynnika doświadczenia. Tak należy.
Według argumentu metafizycznego, ujawniającego sedno rzeczy, jakąś
istotę i jej fundamentalną naturę, należy powiedzieć, że wolność jest
tylko w takim stopniu wolnością, w jakim ograniczone zostały czynniki
mające wpływ na jej wybór. Wolność zatem wymaga od nas pracy w
samotności, samotność jest przeto na służbie tej wolności i nie ma sensu
zaprzeczać tak stwierdzonym faktom.
Co robi tutaj samotność? Jest nieunikniona, ponieważ doświadczenie
własnej śmierci jest doświadczeniem czysto subiektywnym, a zatem każdy
umiera sam – sam staje w obliczu lęku i trwogi związanej ze śmiercią
oraz z odpowiedzią na pytanie, czy moje życie było godne, czy broniłem
prawdy i wolności? Czy boję się ewentualnej perspektywy osądzenia mnie?
(Tu rozciąga się wizja etyki chrześcijańskiej i eschatologiczne
pocieszenie, które w jednym z moich wpisów „Życie pośmiertne” zostały
omówione).
Dla nas ludzi jest to rozwiązanie genialne, choć to słowo nie oddaje
tego, co czuję, gdy myślę o wielkości tego planu. W idei wolności
samotność zajmuje miejsce predykatywne, a wyraża ją refleksja nad
pierwotną strukturą psychiczną gatunku ludzkiego. W samotności, poprzez
akty kontemplacji ideowej, twórczej i intelektualnej, obiektywizuje się
dzieło twórcze – człowiek, niemal tak jak chcieli egzystencjaliści,
który w dalszym ciągu pozostaje dla siebie w otwartości na śmierć – na
zapłodnienie intelektualne i etyczne – szuka on dla siebie możliwości
swego rodzaju upadku, gdyż dogmatyzacja i reifikacja nie pozwalają
psychice na stabilizację.
Platon zaś mawiał, że jego przyjacielem może być tylko ten, kto postawi
przed nim wyzwania, kto, rzecz oczywista, pozwoli mu na wnikanie śmierci
w niego samego, bowiem szczęście psychiki leży w intelektualnej i
etycznej płodności.
Samotność z psychologicznego punktu widzenia jest dla problemu, o
którym mówimy, wiązana z egzystencjalnym niepokojem. Lęki zawsze
pozostają dla wolności w bezpośredniej relacji z możliwością, o czym
uczył nas Kierkegaard. Dlatego też praca w obszarze doświadczeń
jaźniowych, czyli uciszanie biologicznej świadomości istnienia,
instynktu, który ostatecznie dąży do eksploatacji grupy społecznej –
ujawniamy tu także związek z maksymalną racjonalizacją – jest dla
psychiki pozyskiwaniem godności. Jest ona tym bardziej godna, im lepiej
radzi sobie z indeterministycznym przebywaniem w samotności. Musi więc
znaleźć jakiś ku temu powód, jakiś przedmiot rozważań, a więc miłość,
która ją ze światem łączy. Wtedy też gotowa na trudności może występować
przeciw temu, co zanieczyszczone w obyczaju, ponieważ nie obawia się
wykluczenia z grupy społecznej, w której chciała zaprowadzić zmianę, eo
ipso nie obawia się samotności i śmierci. Wobec zrozumienia roli
świadomości wyboru wolności i prerogatywy tworzenia jej straty są
minimalne.
Największe problemy powstają wówczas, gdy okoliczności nie pozwoliły
członkom grupy społecznej stać się ludźmi samotnymi w tym sensie, że
mogą w zapomnieniu pracować z przedmiotem rozważań wyizolowanym w
doświadczeniu jaźniowym, przedstawić sobie ów aspekt tej pracy jako
przyjemność i zdolność utrzymywania dystansu z grupą społeczną,
przeciwdziałając w ten sposób aktom przemocy. Tacy zawsze mają coś komuś
za złe i nie zauważają tego, czego oczekuje od nich pierwotna treść
psychiczna.
Wspólnota, o której myślę w tej rozprawie, nie nosi znamion
partykularnej uzurpacji konsekrującej jakąś świadomość w duchu
zhierarchizowanej organizacji, lecz uwolnienia twórczego potencjału jej
członków, poprzez systematyczne niepokojenie ich, jakieś wprowadzanie
ich samych do tego, by naśladowanie pierwotnego piękna konstytuowało
sens rzeczy nieodłączny od logosu tych, za których wspólnota bierze
odpowiedzialność. Jest tu jakieś dążenie do wywołania nawyku pozytywnego
w kontakcie z autorytetem, a więc milczącej supremacji źródłowej idei,
która jest wzruszeniem zarówno gwałtownym, jak i olśniewającym, dlatego
umysł gotów jest do represjonowania zjawisk podległych instynktowi, gdyż
sam chce naśladować to, co jest dlatego piękne, że w najwyższym stopniu
bezinteresowne. Istota twierdzenia wypływa bezpośrednio z rdzenia
mentalnej świadomości, który w wymiarze psychicznym jest obowiązującym
każdego członka organizacji, w tym sensie nasza psychika jest taka sama,
niczym orkiestra, która gra w jednym rytmie, lecz z możliwością
solowego występu. Mówimy tutaj często o ludziach, o których wiemy, że
zanim wymagali od innych, wymagania postawili sobie.
Widzimy zatem bezpośrednio, że istota śmierci ujawnia się w idei
pierwotnego dobra, ponieważ tylko z lęku – pozornego według mnie – przed
tym, co niepoznane, wyzwala się troska, odpowiedzialność i miłość.
Tylko wówczas, gdy wiem, że umrę, mogę wziąć odpowiedzialność (idea
nieskończoności) za bliźniego. Tylko też w takiej konstrukcji
psychicznej z obrazem przedstawionych tu danych, które wyświetlają się
na ekranie świadomości, ponieważ nauka i technika nieustannie próbują
przezwyciężyć śmierć – organizacja ludzka może zachować stabilność i
funkcjonalność. W przeciwnym razie będzie dążyć jedynie do dominacji i
wyzysku. Tu czeka nas zguba.
Zniesienie śmierci z ludzkiej egzystencji usuwa z niej także Boga, a
więc stosunek psychiki do prawa moralnego, które jest prawem wolności,
funkcjonuje nie w związku z tym, co wyraża przyczyna pierwsza, lecz
śmierć!. Mogę zapytać więc jeszcze raz: jakim stopniem wiary zostanę
teraz obdarzony?
Objawienie w człowieku Boga jest po temu objawieniem także śmierci,
która poprzez wrażliwy i delikatny umysł przedstawia się w obrazie tego,
kto rozumie ludzkie niepokoje, co już w żadnym razie nie posiada
pejoratywnej konotacji w ujęciu całej egzystencji. Rozumieć ludzkie
niepokoje to zsyntezować wewnątrz samego siebie matro- i patrocentryzm. O
to chodzi w zamierzeniu zastosowania modelu interpretacyjnego
psychicznej wolności, co dla otwarcia horyzontu dialektycznego jest
sprawą nie bez znaczenia. Tego problemu współczesna psychologia w inny
sposób nie rozwiąże. Oddziałując na skutek, sama występuje przeciw
sobie.
Nagrodą za rozwiązanie dychotomiczności jest możliwość uwolnienia
twórczego wysiłku intelektu tych, którzy pozostają w zależności, a
wreszcie wykształcenie psychiki zdolnej do rozważań o swoim przedmiocie,
bowiem takiej są jej pragnienia.
Przejdźmy dalej. Do śmierci rzecz jasna dojrzewa się psychicznie.
Jest ona, można powiedzieć, systematycznym uśmiercaniem samego siebie,
pewnym pozwoleniem na to, by ona w nas wnikała. Jest w końcu także aktem
odwagi, która jako najwyższa cnota moralna pozwala być lub stać się
człowiekiem godnym dla siebie samego, co jest wyborem jednocześnie w
obliczu śmierci i przed Bogiem. Jest pewną gotowością i świadomym
wyborem swojej egzystencji, przygotowaniem siebie do tego, by wolność,
którą przyjmie – o czym mówiłem wyżej – uzasadniała się w redukcji
wszelkich czynników mających wpływ na jej wybór, ponieważ, co jest tutaj
najistotniejsze, owa wolność ma nam coś ujawnić poprzez dialog – owoc
tego dialogu z rzeczywistością pewnej wspólnoty. Ma nam ujawnić to, co
nie zostało zauważone, to, co przykryte arbitralnym egoizmem i
perwersyjnym symbolem. Nasze szczęście leży w takiej płodności. W taki
też sposób przeciwdziałamy racjonalizacji status quo i konsekracji. Żeby
do tego doszło człowiek twórca potrzebuje samotności, utrzymuje dystans
z grupą społeczną, jak robił to Einstein, nie próbuje nas zwodzić i
oszukiwać, lecz troszczy się o nas. Jego troska ma najwyższe znaczenie.
Grunt psychologii głębi.
Tak pojmowana struktura egzystencji jest najbardziej stabilna. Jest
ona zatem, poprzez ludzi tworzących społeczeństwo otwarte, którego
wrogiem jest, oprócz chaosu i anarchii, każdy przejaw totalizmu i
złowieszczego libido dominandi, otwarta na eliminację tego, co już
nieaktualne bez ustanku, nie ma tu oczekiwania na ostatni akord śmierci,
jak chciał Heidegger. Ten akord jest jakby w pełnej gotowości
utrzymywany w milczeniu, jest bowiem pewnym ryzykiem występować przeciw
temu, co totalistyczne, co nosi etykietę władzy, lecz niezbędne do tego,
by prawda mogła być utrzymywana na powierzchni. Dlatego Kapuściński
pisał, że wtedy gdy przymus zewnętrzny narasta do groźby zniszczenia
zasad etycznych, można wybrać śmierć dla uniknięcia hańbiącego
konformizmu2.
Jakiekolwiek zaniedbania w tym obszarze spowodują ostatecznie, że zło
ujawni swoją twarz, a na arenie wydarzeń, pewnej dramatyczności epoki,
jej czasu, pojawi się twór równie abominacyjny co Hitler. Nie może być w
żaden sposób dla przedstawionych tu danych świadomości korzystniejszego
obrotu dla tego, czego oczekuje psychika, co zresztą także odnajdziemy w
psalmie 23, który można tu przytoczyć w interpretacji etyki świeckiej:
Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska.
Śmierć pozostaje, jak powiedzieliśmy za Kierkegaardem, w relacji do
lęku, który niezwyciężony nie tylko odbiera honory milczeniu, ale
ukazuje egoistę, który żywi zarówno miłość, jak i nienawiść do
przedmiotu swego przerażenia. Bać się zatem oznacza także pozostawać
w stosunku niższości, oznacza więc nic innego, jak poniżyć samego siebie
– zawsze występujące zjawisko, jeśli chodzi o pożądanie i nienawiść.
Lęk pozwala egoiście powstrzymywać się od działania – przezwyciężenia
go, czyli redukcji patologicznego czynnika doświadczenia – gdyż, co jest
bardzo istotne dla dalszych analiz, życia nie pojmuje się powszechnie
jako aktywność in concreto, nawet mimo działalności pełnej wigoru, jako
zdolność do twórczego wysiłku intelektu w poczuciu sensu i troski, lecz
jako biologiczną w tym wypadku skłonność do natychmiastowej satysfakcji,
którą dobrze obrazuje inteligencja manipulacyjna. Dlatego też
najpowszechniejsza koncepcja życia jest koncepcją cierpienia dla
przedstawionej tu formuły psychicznej, która poszukuje ciągłej
rekompensaty doznanego uszczerbku i poniżenia. Każdy niesie swój krzyż,
lecz nie każdy robi to z chęcią.
Możemy jeszcze tutaj dodać, że zaiste świadomość, iż człowiek zdolny
jest do odróżnienia dobra od zła, wywołuje w nim indywidualne
doświadczenie nadchodzącej śmierci, która wobec koherentnego
usensownienia bonum humanum uzasadniona jest jako okrutny i tragiczny
akt końca swej drogi tylko przez jednostronnie rozwiniętą konstytucję
psychiczną – dymorfizm płciowy, który nie jest zdolny do pełnego
wykorzystania swego potencjału psychicznego, by omawiane problemy wiązać
z uczuciem wrażliwości na godność wobec tak pojmowanej i przedstawionej
tu filozofii miłości.
Problem moralny jest więc z tego względu problemem związanym z wpływem
filogenetycznego instynktu na psychikę. Wtedy śmierć jest karą, a on
sam, podmiot, którego wolność stała się fantomową alternatywą, staje się
winnym. Nie może on zapomnieć o śmierci i szuka pocieszenia w Bogu, co
jest, jak powiedziałem, jednym i tym samym, lub porzuca wszelkie
wartości w tonie rozpaczy autora Zaratustry, czyli powszechnej wolności
negatywnej. Tutaj także możemy szukać związków ofiary z ontologią
cierpienia jak u Maxa Schelera3, lecz dla mnie jest to czysta
elukubracja. Einstein mawiał, że Bóg nie jest perfidny, lecz
wyrafinowany. Tak według mnie wygląda szczęście człowieka. Czy nie są to
koncepcje przerażające? Nie sądzę, chyba że jesteśmy egoistami.
Każdy akt dominacji umysłu, poszukiwania przewagi nad wszystkim, co
mnie otacza, jest aktem słabości, cierpienia i żalu. Oto człowiek
stwórca staje się niszczycielem. W każdym człowieku jest Bóg, każdy akt
okrucieństwa to śmierć Boga. Kto się boi umrzeć, straci swe życie
(podobno słowa te wypowiedział Jezus), lecz uciszanie biologicznej
świadomości istnienia – uśmiercanie siebie, tego, co zwierzęce, rodzi
geniusza, bowiem geniusz przezwycięża śmierć i żyje wiecznie, jak Bach,
jak obrazy impresjonistów. To nagroda i sens życia. Dlatego błędnie
powiedział Kołakowski, że życie przynosi nam okrutny koniec. To
niekompetentne i arbitralnie egoistyczne.
Z wypowiedzi ś.p. ks. Tischnera możemy się dowiedzieć, że śmierć jest
dziełem szatana – polecam posłuchać i obejrzeć na Y.T – filmu „Tischner o
śmierci” (trwa tylko 50s.). Nie zauważa jednak ksiądz, iż to śmierć
biologiczna ustanawia predykatywnie warunki dla zaistnienia idei
miłości, twórczości – (bowiem pyta nas śmierć: co zostawimy po sobie? –
jak powiedziałem wyżej), troski, refleksji nad pierwotną strukturą
psychiczną ludzkiego gatunku, a także, bo to najważniejsze, prawa
moralnego. Jest bowiem ostateczną formą rezygnacji z dominacji. Eo ipso,
wobec tego paradoksu, zmianie ulega warstwa znaczeniowa symboliki
szatana, który w kulturze europejskiej uosabia inteligencję
manipulacyjną.
Należy być czujnym i skoncentrowanym, doniosłym w ocenie wszelkich metod
poznawczych i wartości, aby ukształtowany światopogląd nie nosił
znamion fałszywych przekonań.
Miłość to śmierć.
Są argumenty, którym sprzeciwić się nie można, lecz jeśli ktoś spróbuje
się samooszukiwać, sprzeciw odparty będzie na łożu śmierci (jeśli
okoliczności pozwolą), ponieważ świadomość nie ma już możliwości
ucieczki – wypierania tego, co i tak podświadomość, czyli obszar
emocjonalny (wrażliwość na godność), który w działaniach nie był do tej
pory skorelowany z intelektem, pozostał przesłonięty i jego sensy
nieodkryte – wymusi na twarzy umierającego. (Jak u Sartre, który na łożu
śmierci oddaje się w ręce Boga.) Pełnej lęku i zatrwożonej. Taki jest
sens psychicznej wolności, a mówiąc za Levinasem: któż chciałby mieć
czas na wieczność…
Głęboko także wierzę, że Państwa intuicja dopowie jeszcze wiele do
tego, co zostało tu powiedziane i znacznie poszerzy przedmiot rozważań. I
bardzo dobrze.
1.B. Skarga, Kwintet…, dz. cyt., s. 155–156.
2.W. Kapuściński, Człowiek czy humanista w kosmosie, Kraków 1982, s. 82.
3.M. Scheler, w: Schrichten aus dem Nachlass, t. III; Philosophische Anthropologie, Gesammelte Werke, t. XII, Bonn 1987.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz