środa, 27 grudnia 2017

Kocham ludzi, tylko oni jeszcze tego nie wiedzą (Prerogatywa tworzenia)

Twórczość1
Pragnę opowiedzieć o twórczości w integralnym doświadczeniu rozmyślań o jej przedmiocie oraz poszerzania go nieograniczenie. Niejako w bezpośrednim spotkaniu z tajemnicami życia, które za punkt wyjścia bierze sobie pewne niezadowolenie wynikające z konsekracji i racjonalizacji status quo oraz tendencji wszelkich sił dążących do zdobycia przewagi.
Oczywistym jest, iż świadomości wolności towarzyszy prerogatywa tworzenia. Nikt nie będzie oponował. Lecz dla podjętego tu zamiaru ogólnego uzasadnienia twórczości istotne będzie zwrócenie szczególnej uwagi na świadomość wyboru, czyli woli dokonującej aktu twórczego. Pojawiały się nieraz głosy, że sama prerogatywa wyklucza z idei wolności świadomość wyboru i biorąc pod uwagę obecne standardy twórczości w jej całokształcie, można nawet uwierzyć w te pozbawione sensu konstatacje, których negację w tonie sarkazmu należy skierować w stronę pragmatyzmu maksymalnie zracjonalizowanej epoki technicznej. Innymi słowy, powszechny akt twórczy, któremu osobiście przypisuję pojęcie windykacji twórczego dynamizmu ekspresji mentalnej, staje się produktem uwarunkowanym od tego, co związki przyczynowe świata zewnętrznego przeniosły na siatkę doświadczenia jaźniowego, które w żadnym razie interpretacji kauzalistycznej poddać się nie zamierza. Mam nadzieję, że porządek, który wprowadzam w kręgu spraw niełatwych, biorąc pod uwagę poznawcze opanowanie, nie spowoduje wrażenia obcości, a gdyby wystąpiło, zechcę prosić Czytelnika o cierpliwość, ponieważ okaże się jedynie złudzeniem.
Jak jest możliwa windykacja twórczego dynamizmu ekspresji mentalnej – swego rodzaju przejście dokonujące się de facto na płaszczyźnie porządku metafizycznego zmierzającego do celowego ujawnienia się, usprawiedliwienia się w porządku twórczej egzystencji? Nie ma sensu silić się tu na jakieś psychoanalityczne wywody, bowiem jest to Twój porządek i Twoja prawda obciążona jedynie prawem historyczności epoki, na kanwie której twórczość może uważać siebie, że jest w sposób jedyny dla wyizolowanych możliwości twórcza. Wymaga zatem, angażując swe duchowe moce, swój dynamizm, określonej pracy podjętej w samotności poprzez akty kontemplacji, dzięki czemu dopiero obiektywizuje się dzieło twórcze – człowiek, który musi jakoś swej wolności zaświadczyć, ujawnić jakąś czcigodność logosu dialogu, który wyłuskał i który jako pewna praxis człowieka z człowiekiem wyraża jego potrzebę dialektyczną. Zatem można powiedzieć, że bez względu na świadomość wolności w dalszym ciągu pozostaje dla siebie w otwartości na śmierć – na zapłodnienie intelektualne i etyczne – szukając możliwości swego rodzaju upadku, bowiem dogmatyzacja i reifikacja nie pozwala na stabilizację grupie społecznej i oczywiście psychice. Umyka on w takim razie temu, co bezpośrednio fenomenologiczne, nawet wówczas gdy wszystko, co teraz mówimy, staje się jakąś formą fenomenologii.
Samotność, do której jeszcze nawiążę, jest dla twórcy kluczowa, bowiem jej stosunek do psychiki obciążony jest stanem lękowym, w samotności przeto – przezwyciężając swoje lęki, które zawsze pozostają w relacji do możliwości – do wolności, człowiek – twórca ustanawia godność do samego siebie i wtedy też może szanować innych, lecz przy jednym wszakże założeniu, że jej nieodzowne doświadczenie popiera indeterministyczna konotacja, która wtenczas nie rości sobie potrzeby rekompensaty doznanego uszczerbku obserwowanego w dzisiejszym społeczeństwie. Witkacy zwykł mawiać nie bez przyczyny, że lęki dają siłę. Przegrać swoje życie, zgubić się w nim, pogrążyć w koleinach losu, to nic innego jak stać się samotnym wśród ludzi, przyjmując za prawdę biologiczne prawo przetrwania, które nijak nie może spełnić pierwotnych potrzeb konstytucji psychicznej człowieka. Tylko człowiek, który nie obawia się samotności gotowy jest zrezygnować z integralności w imię obrony prawdy i wolności. ( Myśl rozwijam w tekście „Czy musimy umrzeć?”, który Państwu polecam).
Kwestie jakże sporne, które zamierzam poruszyć, dotyczą decyzji moralnych samego twórcy, z naciskiem na odwagę – najwyższą cnotę, które dziś traktowane są z przymrużeniem oka albo czymś w rodzaju widzimisię. W poniższej rozprawie będę starał się stwierdzić, oczyszczając umysł z wszelkich przesądów i z wiarą, która uzależnia prawdę od otwartości na nią, co jest ową obiektywnie słuszną prawidłowością, a zatem ujawnić racjonalność tego, co wykluczy dwuznaczność, efemeryzm oraz wszelkie formy patologii, także w kontekście pasywnych filozofii fait accompli.
O co chodzi z twórczością, czym jest twórczość?
Twórcą jest oczywiście każdy z nas. Począwszy od kształtowania świadomości, poprzez wpływ na obyczaj, za który – może nie wszyscy zdają sobie sprawę – jesteśmy odpowiedzialni, wyrażanie własnego stosunku do świata – najlepiej krytycznie – a skończywszy na szczególnej trosce – miłości z argumentu metafizycznego – względem tych, którzy pozostają w jakiejkolwiek od nas zależności. Rola twórcy to bardzo odpowiedzialna rola. Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Jeśli bowiem twórczości nie przyświeca warunek sine qua non, jeśli nie podlega ona hierarchizacji wartości wyizolowanych przez wewnętrzny intuicyjny akt poznawczy, niemożliwym jest, by subiektywna wartość obiektywizująca się w dziele twórczym nosiła znamiona szeroko rozumianej koncepcji “sztuki” (którą skądinąd jest przecież także człowiek) pozostającej w bezpośredniej korelacji do tego, co epistemiczne oraz, bo to jest istotne, deontologiczne.
Sama idea umysłu jest promocją wartości, jakich (?), nie wiemy, bo twórca nie mówi nam jeszcze, co zauważył, co on sam zamierza nam objawić, jednak nie musimy i nie chcemy na to pytanie odpowiadać. To kwestia wolności twórcy. Chcielibyśmy jednak żywić przekonanie, że cel nie uświęca pewnych środków, póki co są to płonne nadzieje, lecz z pewnością nie można się godzić na publiczne uzasadnienie czynów twórczych – swoistej anatemy o percepcji mechanicznej – rzucanej przeciwko nieporadnej (nie przystosowanej do obrony) jednostce lub społeczności.
“Człowiek” traci dziś na znaczeniu, blednie w niemal każdych okolicznościach, w żadnym razie nie jest to świat osobowości, które potęgują wiarę w ożywczą siłę wyboru wolności – wyrazisty i wchodzący w relację z ludźmi rewelator wyobraźni i talentu, a jakiekolwiek zmiany są wymuszane na nim przez świat zewnętrzny jak wszelkie zmiany mód, które są jedynie możliwością dla upodlenia aspektu twórczego człowieka. Bo zaiste chodzi nam o to w twórczości, by nie stać się produktem cywilizacji, lecz aktywnie wpływać na jej rozwój. Dlatego powiedzieć wypada właśnie w tym miejscu, że nie ma obiektywnej wiedzy o człowieku, nie ma i być nie może, problem wolności jest per analogiam tożsamy z problemem twórczości. Lecz być człowiekiem twórczym to znacznie więcej, niż się powszechnie sądzi. Założyć mundur człowieka – dla zaszczytu. Dla satysfakcji bycia nim, jest w istocie celem samym w sobie i głęboką potrzebą tej epoki.
Dla samej twórczości najważniejszym jest uzyskać instancję obserwatora, który, obejmując okiem psychicznym wyłączoną z codzienności pracę kontemplacyjno – penetrującą, by dotrzeć przede wszystkim do racjonalnego uczłowieczenia siebie, jest wnikliwie wsłuchany w to, co wyraża – względem kompetencji, które stają się przedmiotem jego rozważań – jakaś niepoprawność, nieprawidłowość, o której powiem nieco dalej.
Ażeby w uczucie mogło się wdzierać obserwowanie, aby temat twórczości mógł być wchłaniany par excellence nasz twórca powinien – tak sądzę – porzucić wszystko, co okryte jest arbitralnym egoizmem, tylko wówczas jego działania mają sens, gdy postulatem myśli inspirującej jest szeroko rozumiane dobro powszechne. Dobrem powszechnym jest szczególna troska wyrażona dbałością o rozwój intelektualny i etyczny, poszerzanie władz mentalnych, poznawczych, by zdolność rozumienia współzależności zjawisk nie przybrała charakteru fałszywych alternatyw. Z tego też względu ontologiczna rola procesu twórczego, tak jak twierdził Ruskin – jest przenikającym umysł żądłem, drążącym skałę, by dostać się do samego jej serca.
Rzeźbiarz, poeta, malarz, pisarz czy pedagog musi zatem dostrzec to, czego nasza intuicja nie zdołała sobie przedstawić jako pożądanej obecności, jako prawidłowej rzeczywistości, do której nieustannie każdy z nas a priori się odwołuje. Naszym pierwotnym pragnieniem jest bowiem poczucie stabilizacji, świadomość – czego uczył nas Kant – że nie staniemy się środkiem do osiągnięcia partykularnego celu.
W obliczu pełnego deficytu wartości, deprecjacji jednostki, delegitymizacji humanistyki, człowiek i jego pierwotne cele stały się bezsensowne. Niepokoi mnie negatywne doświadczenie twórcze człowieka zostawionego na pastwę własnych przeżyć, które nie znajdują stabilnej podstawy, a już w szczególności gdy dbają o niego takie produkty miłości jak “50 twarzy Greya”. To hańba.
Egzystencja pogrążona w rozpaczy wobec niemożliwości uporania się z problemem egzystencjalnego niepokoju, nie wyraża dziękczynienia za istnienie zdolne do twórczego wpływu na rzeczywistość, lecz w obliczu katastrofizmu i w widocznym związku ze śmiercią Transcendencji, tak radośnie proklamowanej przez autora Zaratustry, objawia się niemal w każdej z dość ogólnie przedstawionych tu okoliczności jedynie sposobnością do rekompensaty doznanego uszczerbku. Świat – nasz świat – staje się zubożały, a twórca marnym korelatem swej pożądanej istoty i pragnień.
Twórca, w zamyśle myśliciel, wyraża przede wszystkim to, co jest dążeniem do prawdy, prawdą zaś nie może być to, co obiektywne, bowiem świat w tym sensie jest jedynie iluzją, przechodzeniem jednej jakości w drugą. To, co widzimy jest permanentnym złudzeniem, a o stabilności prawidłowej funkcjonalności społeczeństw powinien stanowić stosunek do rzeczywistości o zminimalizowanym znaczeniu afektywnym. Ostatecznie liczy się tylko idea i dobra sztuka – jak mawiała prof. Skarga, które wobec względności świata zewnętrznego powinny być fundamentem dla rozwoju kolejnych jednostek kulturotwórczo zdolnych. Jeśli obyczaj jest zdeformowany i zanieczyszczony, sama prerogatywa tworzenia nie zmierza już ku wyższym wartościom, ale w sposób bezwstydny eksploatuje tych, do których przemawia. Dlatego tak niebezpieczne jest bezwiedne zaanektowanie przez proces socjalizacji, który przyczynia się do kształtowania patologicznych konstytucji psychicznych.
Obowiązkiem autora jest zatem pełna świadomość tego, że proces twórczy ma ujawnić – w pełnym znaczeniu tego słowa – plamę aksjologiczną – jak mawiał ks. Tischner – w taki sposób, by uczucia twórcy wyraziły to, co pozostało zakryte, niezauważone. Człowiek kochający występuje zatem przeciw temu, co zostało zreifikowane i ustandaryzowane, bowiem dla psychiki najważniejsze jest trwałe realizowanie tendencji wzrostu – in statu nascendi – jego-nasza godność spoczywa w obszarze intelektualnej i emocjonalnej płodności, gdyż marazm i pasywność wykształcają natychmiastowo zdolność do przemocy. Tylko też w ten sposób – otwierając się na zapłodnienie – uciszana jest biologiczna świadomość istnienia!, która niestety wciąż wyraża jedyną prawdę o świecie dążąc do jego zguby.
Sztuka zatem powinna nas uwrażliwić, uwznioślić, zaniepokoić stawianymi przez nią pytaniami, bowiem służy tylko do tego, by pomnażać wartości. Uważam, że tylko dlatego, iż uczucia twórcy, które oddziałują na nas także za pośrednictwem jego sposobu wypowiedzi – obcowania z jego myślą, pozwalają, poprzez koncentrację umysłu na przedmiocie jego miłości, zrezygnować z pychy i posiąść jakże istotną świadomość, iż skoro stawia przed nami wyzwania, nie ma zamiaru traktować nas jako potencjalny obiekt partykularnego wyzysku. To nie bez znaczenia, także biorąc pod uwagę związki partnerskie, które nijak swej miłości na owej przyjaźni oprzeć nie chcą. Nie ma żadnego sensu nadawać znaczenia tym wartościom, które na to nie zasługują. Ten, kto nie ma nic do powiedzenia, nie powinien mówić.
Twórcza partycypacja człowieka ze światem porzuca symbolikę zreifikowanej rzeczywistości, gdyż wolność musi polegać na ograniczeniu czynników mających bezpośredni wpływ na jej urzeczywistnienie. Innymi słowy, by uzasadnić ekspresję wewnętrznego dynamizmu musi pozostać w “oddaleniu”. Porzuca zatem to, co rzeczywiste, co wyraża racjonalizacja status quo i w akcie odwagi czy arystotelesowskiej dzielności etycznej bierze pełną odpowiedzialność za swoje myśli, słowa i czyny – sytuując dążenia w tym obszarze, który w sposób autentyczny pozwala zharmonizować czyny z wewnętrznym dynamizmem, zachowując przy tym nieustanną czujność, by nie dopuścić do wystąpienia niezręcznej sytuacyjności, gdy wartości systemu zwracają się przeciwko sobie (brak otwarcia na zapłodnienie intelektualne i etyczne prowadzi do dogmatyzacji). Twórca w rzeczy samej rezygnuje z bezpośredniego sympatyzowania z grupą społeczną. To pewne. Ma nam bowiem w poczuciu sensu i troski oznajmić to, czego nasza percepcja nie dostrzegła, a co on, będąc wyczulonym i wrażliwym na głębokie potrzeby pierwotnej struktury psychicznej, ujawnia, dzieląc się z nami owocem swej twórczej pracy – miłością, która zawsze wobec tego, co tu powiedziałem, ukierunkowana jest tak, by nie umniejszać kwestii bycia godności organizacji.
W społeczeństwie o arbitralnie egoistycznej konstrukcji, w bezpośrednim związku z dymorfizmem płciowym, zamkniętym na zmianę, na chwalebne “porzucanie siebie” i dążącym do ciągłego zdobycia przewagi na tle grupy społecznej, jakiekolwiek walentne dzieło twórcze traci na swym znaczeniu, bowiem produkt, jaki może być wprowadzony na rynek w myśl maksymalnej racjonalizacji (pragmatyzm, o którym mówiłem we wstępie), musi korespondować poprzez zubożałe afekty z możliwie jak największym obszarem objętym wspomnianym już wcześniej zanieczyszczeniem, które wiarygodny twórca zauważył i które zechciał usunąć. Książki zatem wydaje K. Ibisz, ale nawet nie to jest istotne, lecz jaka jest rola tego człowieka w społeczeństwie? Pozostawiam do rozsądzenia ze znamiennym cytatem z nieodżałowanego Kierkegaarda. Masa pytań już się rodzi w akcie zwykłej sympatii.
Jest stanem całkowicie niemoralnym, że istnieją wydawcy, że istnieją ludzie, których całe życie wyraża to, że książki są towarem, a autor kupcem. Jeśli do stosunków intelektualnych [jak zostać autorem] dochodzi pieniądz, to znaczy honorarium, wynagrodzenie itd., to twórca konstrukcji duchowych musi z istoty swej być również twórcą, konstruktorem stosunków pieniężnych. Jeśli taki stosunek może stać się źródłem dochodu dla innego człowieka, wówczas może się też szybko zrodzić bezczelność [...]. Bezczelność ta polega na traktowaniu produkcji duchowej jako towaru. W ten sposób publiczność otrzymuje poprzez pieniądz władzę nad wydawcą, a ten dzięki stosunkom pieniężnym nad autorem2.
Zarówno Einstein jak i Tesla, ale także polski malarz Jerzy Mierzejewski i wielu innych twórców, pozostawało zawsze nieustannie w tym “oddaleniu”, co pozwalało im zachować bezpośrednią kontrolę nad uzasadnieniem swojej miłości do świata. Byli bywalcami samotności, co nie oznacza, iż mizantropami, przeciwnie. Błędnie przypisuje się samotności pejoratywną konotację. Dlatego, iż zredukowali swoją dychotomiczność – czyli egzystencjalny problem – wyrażali bezpośrednio dziękczynienie za możliwość kształtowania rzeczywistości. Odwaga nie pozwoliła im stać się produktem cywilizacji prowadzonym jak pies na smyczy i kluczącym od paliatywu do paliatywu.
Piękno ma zawsze twarz szlachetnej proweniencji, która jest moralna i gotowa do twórczego wysiłku intelektu tylko dlatego, że swoją wolność wybrała jako bycie w obowiązku (mówię o tym więcej we wpisie „Autonomiczna restrykcja”), przyjęła aksjomat stając się jednostką samodzielną, niezależną i odważną. Dlatego Einstein mógł ostatecznie powiedzieć, iż Bóg nie jest perfidny, lecz wyrafinowany.
Pytania stawiane hic et nunc, które powinny nas nurtować, to pytania o człowieka, o to wreszcie, by jego Ja zyskało możliwość lub stabilną podstawę dla skorelowania go z etycznym aspektem czasu epoki. Życie bowiem jest tylko mierzeniem się z trudnościami. Trzeba nam – twórcom – zatem takie znaleźć, które dadzą nam pełną satysfakcję, bowiem tylko ta siła znosi ciężar cierpienia. Dlatego też powiem, że człowiekiem – twórcą jest ten, który „Boga”3 wybierze w przeznaczeniu sobie działania koncentrującego umysł na wnikliwej analizie swego przedmiotu. Jest to człowiek czujny i wsłuchujący się w świętą ideę, by jak najwłaściwiej ukazać światu miłość, jaką do niego żywi. Możemy stwierdzić inaczej, że zajmuje się tylko tym, do czego przeznaczył go “Bóg”. Rozwiązuje w ten sposób dylemat niezrealizowanej wartości i pragnienie wszelkiej realizacji, gdyż tylko tak może być siebie godzien. Jest to człowiek odważny, a jego twarz jest poważna. Powaga jest tu odpowiedzialnością i radością, gdyż pozwala oglądać pierwotną tajemnicę w poczuciu sensu, semantycznego kształtu. Rdzeń egalitaryzmu został odsłonięty.
Tak też rodzi się twórczość w człowieku odczuwającym wartości świata i wzbudzającym realizację swojej możności z dala od zachłanności, prowizoryczności i relatywizmu, a jego wybór ma konotację działania na tle grupy społecznej rozwiązując problemy dopasowane i zgodne do jego antycypowanego już wówczas wyobrażenia. (Koncentracja umysłu na przedmiocie swoich rozważań).
Wartość człowieka w społeczeństwie, obiektywizujące się dzieło jego namysłu, którego produktem jest działanie, zależna jest od wielu czynników, lecz przede wszystkim od tego, jak on sam radzi sobie z pracą wewnątrz-podmiotową, a ściślej z obrazami asymilowanymi przez psychikę podczas procesu socjalizacji. Świadomość bowiem staje się historycznością pewnych obrazów – fantomów, możemy o nich mówić, że są dla psychiki wzruszeniami, swego rodzaju obciążeniami pamięci, nostalgicznym patosem, który z kolei prowadzi bezpośrednio – jeśli nie jest odpowiednio przepracowywany – do powstania determinant, a więc pewnych zakłóceń widoczności, czy raczej przesłonięcia wzroku psychicznego wolności. Determinanta bowiem charakteryzuje człowieka zubożałego w tym sensie, iż wartość jego kontemplacji, a zatem zdolność rozumienia współzależności zjawisk i czynników nań wpływających, uzasadnia stan swojego szczęścia od powodzenia realizowanego przedsięwzięcia, a więc z samego wyeksplikowanego tu założenia będzie poszukiwać przede wszystkich tych – już dostrzeżonych – jednostek, które można eksploatować pod maską sympatii i uśmiechu, a nie doprowadzać do poszerzania władz poznawczych członków organizacji i swoich. Proszę się zatem zastanowić: Co nam mówi dziś twórca?
Moja propozycja jest inna.
Ekspresja i wolność przedstawionego doświadczenia twórczego polega na całkowitym odwróceniu pojmowanego obecnie praxis, gdzie sam ruch twórczy przechodzi do działania zaczynając od symboliki tego, co dostrzeżone zostało w kulturze, do dopasowania się do niej. Eo ipso – względem tego, co powiedziałem wyżej – ruch ten staje się fantomowym, gdyż symbol ma jedynie charakter ulotnej wizji tego, co jest. Jest wobec tego motywowany inteligencją manipulacyjną, która zadaje sobie jedno pytanie: jak osiągnąć przewagę na tle grupy społecznej? Wolność zatem staje się w tym wypadku ubezwłasnowolnieniem, a tym samym prerogatywa tworzenia czyni zbędną świadomość wyboru. Społeczeństwo, które ma aspiracje być otwierającym się, w swojej podstawowej funkcji do krytyki wszystkiego(!), co zdeprawowane i niesprawiedliwe, poprzez nieuzasadnioną tolerancję pozwala po temu twórcy rzucać na siebie klątwę.
Kocham ludzi, tylko oni jeszcze tego nie wiedzą.


1Tekst jest znacznie rozszerzoną koncepcją myśli, którą wyraziłem we wstępie do książki “Pytanie o stosunek”.
2S. Kierkegaard, Die Tagebücher, Innsbruck 1923, t. 1, s. 248. Podaję za K. Toeplitz, Kierkegaard.
3Pojęcie Boga omówiłem w książce Pytanie o stosunek. Tutaj chciałbym jedynie dodać, iż rozumiem je przede wszystkim jako wykształconą zdolność do rezygnacji ze zdobywania przewagi na tle grupy społecznej oraz zminimalizowany stosunek do materializmu i sensualizmu empirycznego. W rzeczy samej, gdyż to, co absolutne, jest obciążone pejoratywną konotacją, proszę Czytelnika o rozsądne przypisywaniu mu znaczenia obiektywnego, bowiem w niewłaściwych “rękach” służy jako narzędzie przemocy. Boga trzeba umieć wychować i utrzymywać w zapomnieniu. Cezanne mawiał, iż nie maluje, ale konsultuje się z ideą. To właściwa metafora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Listo otwarty do świata w sprawie wojny