Twórczość1
Pragnę opowiedzieć o
twórczości w integralnym doświadczeniu rozmyślań o jej przedmiocie oraz
poszerzania go nieograniczenie. Niejako w bezpośrednim spotkaniu z
tajemnicami życia, które za punkt wyjścia bierze sobie pewne
niezadowolenie wynikające z konsekracji i racjonalizacji status quo oraz tendencji wszelkich sił dążących do zdobycia przewagi.
Oczywistym jest, iż
świadomości wolności towarzyszy prerogatywa tworzenia. Nikt nie będzie
oponował. Lecz dla podjętego tu zamiaru ogólnego uzasadnienia twórczości
istotne będzie zwrócenie szczególnej uwagi na świadomość wyboru, czyli
woli dokonującej aktu twórczego. Pojawiały się nieraz głosy, że sama
prerogatywa wyklucza z idei wolności świadomość wyboru i biorąc pod
uwagę obecne standardy twórczości w jej całokształcie, można nawet
uwierzyć w te pozbawione sensu konstatacje, których negację w tonie
sarkazmu należy skierować w stronę pragmatyzmu maksymalnie
zracjonalizowanej epoki technicznej. Innymi słowy, powszechny akt
twórczy, któremu osobiście przypisuję pojęcie windykacji twórczego
dynamizmu ekspresji mentalnej, staje się produktem uwarunkowanym od
tego, co związki przyczynowe świata zewnętrznego przeniosły na siatkę
doświadczenia jaźniowego, które w żadnym razie interpretacji
kauzalistycznej poddać się nie zamierza. Mam nadzieję, że porządek,
który wprowadzam w kręgu spraw niełatwych, biorąc pod uwagę poznawcze
opanowanie, nie spowoduje wrażenia obcości, a gdyby wystąpiło, zechcę
prosić Czytelnika o cierpliwość, ponieważ okaże się jedynie złudzeniem.
Jak jest możliwa windykacja twórczego dynamizmu ekspresji mentalnej – swego rodzaju przejście dokonujące się de facto
na płaszczyźnie porządku metafizycznego zmierzającego do celowego
ujawnienia się, usprawiedliwienia się w porządku twórczej egzystencji?
Nie ma sensu silić się tu na jakieś psychoanalityczne wywody, bowiem
jest to Twój porządek i Twoja prawda obciążona jedynie prawem
historyczności epoki, na kanwie której twórczość może uważać siebie, że
jest w sposób jedyny dla wyizolowanych możliwości twórcza. Wymaga zatem,
angażując swe duchowe moce, swój dynamizm, określonej pracy podjętej w
samotności poprzez akty kontemplacji, dzięki czemu dopiero obiektywizuje
się dzieło twórcze – człowiek, który musi jakoś swej wolności
zaświadczyć, ujawnić jakąś czcigodność logosu dialogu, który wyłuskał i który jako pewna praxis
człowieka z człowiekiem wyraża jego potrzebę dialektyczną. Zatem można
powiedzieć, że bez względu na świadomość wolności w dalszym ciągu
pozostaje dla siebie w otwartości na śmierć – na zapłodnienie
intelektualne i etyczne – szukając możliwości swego rodzaju upadku,
bowiem dogmatyzacja i reifikacja nie pozwala na stabilizację grupie
społecznej i oczywiście psychice. Umyka on w takim razie temu, co
bezpośrednio fenomenologiczne, nawet wówczas gdy wszystko, co teraz
mówimy, staje się jakąś formą fenomenologii.
Samotność, do której
jeszcze nawiążę, jest dla twórcy kluczowa, bowiem jej stosunek do
psychiki obciążony jest stanem lękowym, w samotności przeto –
przezwyciężając swoje lęki, które zawsze pozostają w relacji do
możliwości – do wolności, człowiek – twórca ustanawia godność do samego
siebie i wtedy też może szanować innych, lecz przy jednym wszakże
założeniu, że jej nieodzowne doświadczenie popiera indeterministyczna
konotacja, która wtenczas nie rości sobie potrzeby rekompensaty
doznanego uszczerbku obserwowanego w dzisiejszym społeczeństwie. Witkacy
zwykł mawiać nie bez przyczyny, że lęki dają siłę. Przegrać swoje
życie, zgubić się w nim, pogrążyć w koleinach losu, to nic innego jak
stać się samotnym wśród ludzi, przyjmując za prawdę biologiczne prawo
przetrwania, które nijak nie może spełnić pierwotnych potrzeb
konstytucji psychicznej człowieka. Tylko człowiek, który nie obawia się
samotności gotowy jest zrezygnować z integralności w imię obrony prawdy i
wolności. ( Myśl rozwijam w tekście „Czy musimy umrzeć?”, który Państwu
polecam).
Kwestie jakże
sporne, które zamierzam poruszyć, dotyczą decyzji moralnych samego
twórcy, z naciskiem na odwagę – najwyższą cnotę, które dziś traktowane
są z przymrużeniem oka albo czymś w rodzaju widzimisię. W poniższej
rozprawie będę starał się stwierdzić, oczyszczając umysł z wszelkich
przesądów i z wiarą, która uzależnia prawdę od otwartości na nią, co
jest ową obiektywnie słuszną prawidłowością, a zatem ujawnić
racjonalność tego, co wykluczy dwuznaczność, efemeryzm oraz wszelkie
formy patologii, także w kontekście pasywnych filozofii fait accompli.
O co chodzi z twórczością, czym jest twórczość?
Twórcą jest
oczywiście każdy z nas. Począwszy od kształtowania świadomości, poprzez
wpływ na obyczaj, za który – może nie wszyscy zdają sobie sprawę –
jesteśmy odpowiedzialni, wyrażanie własnego stosunku do świata –
najlepiej krytycznie – a skończywszy na szczególnej trosce – miłości z
argumentu metafizycznego – względem tych, którzy pozostają w
jakiejkolwiek od nas zależności. Rola twórcy to bardzo odpowiedzialna
rola. Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Jeśli bowiem twórczości nie
przyświeca warunek sine qua non, jeśli nie podlega ona
hierarchizacji wartości wyizolowanych przez wewnętrzny intuicyjny akt
poznawczy, niemożliwym jest, by subiektywna wartość obiektywizująca się w
dziele twórczym nosiła znamiona szeroko rozumianej koncepcji “sztuki”
(którą skądinąd jest przecież także człowiek) pozostającej w
bezpośredniej korelacji do tego, co epistemiczne oraz, bo to jest
istotne, deontologiczne.
Sama idea umysłu
jest promocją wartości, jakich (?), nie wiemy, bo twórca nie mówi nam
jeszcze, co zauważył, co on sam zamierza nam objawić, jednak nie musimy i
nie chcemy na to pytanie odpowiadać. To kwestia wolności twórcy.
Chcielibyśmy jednak żywić przekonanie, że cel nie uświęca pewnych
środków, póki co są to płonne nadzieje, lecz z pewnością nie można się
godzić na publiczne uzasadnienie czynów twórczych – swoistej anatemy o
percepcji mechanicznej – rzucanej przeciwko nieporadnej (nie
przystosowanej do obrony) jednostce lub społeczności.
“Człowiek” traci
dziś na znaczeniu, blednie w niemal każdych okolicznościach, w żadnym
razie nie jest to świat osobowości, które potęgują wiarę w ożywczą siłę
wyboru wolności – wyrazisty i wchodzący w relację z ludźmi rewelator
wyobraźni i talentu, a jakiekolwiek zmiany są wymuszane na nim przez
świat zewnętrzny jak wszelkie zmiany mód, które są jedynie możliwością
dla upodlenia aspektu twórczego człowieka. Bo zaiste chodzi nam o to w
twórczości, by nie stać się produktem cywilizacji, lecz aktywnie wpływać
na jej rozwój. Dlatego powiedzieć wypada właśnie w tym miejscu, że nie
ma obiektywnej wiedzy o człowieku, nie ma i być nie może, problem
wolności jest per analogiam tożsamy z problemem twórczości. Lecz
być człowiekiem twórczym to znacznie więcej, niż się powszechnie sądzi.
Założyć mundur człowieka – dla zaszczytu. Dla satysfakcji bycia nim,
jest w istocie celem samym w sobie i głęboką potrzebą tej epoki.
Dla samej twórczości
najważniejszym jest uzyskać instancję obserwatora, który, obejmując
okiem psychicznym wyłączoną z codzienności pracę kontemplacyjno –
penetrującą, by dotrzeć przede wszystkim do racjonalnego uczłowieczenia
siebie, jest wnikliwie wsłuchany w to, co wyraża – względem kompetencji,
które stają się przedmiotem jego rozważań – jakaś niepoprawność,
nieprawidłowość, o której powiem nieco dalej.
Ażeby w uczucie mogło się wdzierać obserwowanie, aby temat twórczości mógł być wchłaniany par excellence
nasz twórca powinien – tak sądzę – porzucić wszystko, co okryte jest
arbitralnym egoizmem, tylko wówczas jego działania mają sens, gdy
postulatem myśli inspirującej jest szeroko rozumiane dobro powszechne.
Dobrem powszechnym jest szczególna troska wyrażona dbałością o rozwój
intelektualny i etyczny, poszerzanie władz mentalnych, poznawczych, by
zdolność rozumienia współzależności zjawisk nie przybrała charakteru
fałszywych alternatyw. Z tego też względu ontologiczna rola procesu
twórczego, tak jak twierdził Ruskin – jest przenikającym umysł żądłem,
drążącym skałę, by dostać się do samego jej serca.
Rzeźbiarz, poeta,
malarz, pisarz czy pedagog musi zatem dostrzec to, czego nasza intuicja
nie zdołała sobie przedstawić jako pożądanej obecności, jako prawidłowej
rzeczywistości, do której nieustannie każdy z nas a priori się
odwołuje. Naszym pierwotnym pragnieniem jest bowiem poczucie
stabilizacji, świadomość – czego uczył nas Kant – że nie staniemy się
środkiem do osiągnięcia partykularnego celu.
W obliczu pełnego
deficytu wartości, deprecjacji jednostki, delegitymizacji humanistyki,
człowiek i jego pierwotne cele stały się bezsensowne. Niepokoi mnie
negatywne doświadczenie twórcze człowieka zostawionego na pastwę
własnych przeżyć, które nie znajdują stabilnej podstawy, a już w
szczególności gdy dbają o niego takie produkty miłości jak “50 twarzy
Greya”. To hańba.
Egzystencja pogrążona
w rozpaczy wobec niemożliwości uporania się z problemem
egzystencjalnego niepokoju, nie wyraża dziękczynienia za istnienie
zdolne do twórczego wpływu na rzeczywistość, lecz w obliczu
katastrofizmu i w widocznym związku ze śmiercią Transcendencji, tak
radośnie proklamowanej przez autora Zaratustry, objawia się niemal w
każdej z dość ogólnie przedstawionych tu okoliczności jedynie
sposobnością do rekompensaty doznanego uszczerbku. Świat – nasz świat –
staje się zubożały, a twórca marnym korelatem swej pożądanej istoty i
pragnień.
Twórca, w zamyśle
myśliciel, wyraża przede wszystkim to, co jest dążeniem do prawdy,
prawdą zaś nie może być to, co obiektywne, bowiem świat w tym sensie
jest jedynie iluzją, przechodzeniem jednej jakości w drugą. To, co
widzimy jest permanentnym złudzeniem, a o stabilności prawidłowej
funkcjonalności społeczeństw powinien stanowić stosunek do
rzeczywistości o zminimalizowanym znaczeniu afektywnym. Ostatecznie
liczy się tylko idea i dobra sztuka – jak mawiała prof. Skarga, które
wobec względności świata zewnętrznego powinny być fundamentem dla
rozwoju kolejnych jednostek kulturotwórczo zdolnych. Jeśli obyczaj jest
zdeformowany i zanieczyszczony, sama prerogatywa tworzenia nie zmierza
już ku wyższym wartościom, ale w sposób bezwstydny eksploatuje tych, do
których przemawia. Dlatego tak niebezpieczne jest bezwiedne
zaanektowanie przez proces socjalizacji, który przyczynia się do
kształtowania patologicznych konstytucji psychicznych.
Obowiązkiem autora
jest zatem pełna świadomość tego, że proces twórczy ma ujawnić – w
pełnym znaczeniu tego słowa – plamę aksjologiczną – jak mawiał ks.
Tischner – w taki sposób, by uczucia twórcy wyraziły to, co pozostało
zakryte, niezauważone. Człowiek kochający występuje zatem przeciw temu,
co zostało zreifikowane i ustandaryzowane, bowiem dla psychiki
najważniejsze jest trwałe realizowanie tendencji wzrostu – in statu nascendi
– jego-nasza godność spoczywa w obszarze intelektualnej i emocjonalnej
płodności, gdyż marazm i pasywność wykształcają natychmiastowo zdolność
do przemocy. Tylko też w ten sposób – otwierając się na zapłodnienie –
uciszana jest biologiczna świadomość istnienia!, która niestety wciąż
wyraża jedyną prawdę o świecie dążąc do jego zguby.
Sztuka zatem powinna
nas uwrażliwić, uwznioślić, zaniepokoić stawianymi przez nią pytaniami,
bowiem służy tylko do tego, by pomnażać wartości. Uważam, że tylko
dlatego, iż uczucia twórcy, które oddziałują na nas także za
pośrednictwem jego sposobu wypowiedzi – obcowania z jego myślą,
pozwalają, poprzez koncentrację umysłu na przedmiocie jego miłości,
zrezygnować z pychy i posiąść jakże istotną świadomość, iż skoro stawia
przed nami wyzwania, nie ma zamiaru traktować nas jako potencjalny
obiekt partykularnego wyzysku. To nie bez znaczenia, także biorąc pod
uwagę związki partnerskie, które nijak swej miłości na owej przyjaźni
oprzeć nie chcą. Nie ma żadnego sensu nadawać znaczenia tym wartościom,
które na to nie zasługują. Ten, kto nie ma nic do powiedzenia, nie
powinien mówić.
Twórcza partycypacja
człowieka ze światem porzuca symbolikę zreifikowanej rzeczywistości,
gdyż wolność musi polegać na ograniczeniu czynników mających bezpośredni
wpływ na jej urzeczywistnienie. Innymi słowy, by uzasadnić ekspresję
wewnętrznego dynamizmu musi pozostać w “oddaleniu”. Porzuca zatem to, co
rzeczywiste, co wyraża racjonalizacja status quo i w akcie
odwagi czy arystotelesowskiej dzielności etycznej bierze pełną
odpowiedzialność za swoje myśli, słowa i czyny – sytuując dążenia w tym
obszarze, który w sposób autentyczny pozwala zharmonizować czyny z
wewnętrznym dynamizmem, zachowując przy tym nieustanną czujność, by nie
dopuścić do wystąpienia niezręcznej sytuacyjności, gdy wartości systemu
zwracają się przeciwko sobie (brak otwarcia na zapłodnienie
intelektualne i etyczne prowadzi do dogmatyzacji). Twórca w rzeczy samej
rezygnuje z bezpośredniego sympatyzowania z grupą społeczną. To pewne.
Ma nam bowiem w poczuciu sensu i troski oznajmić to, czego nasza
percepcja nie dostrzegła, a co on, będąc wyczulonym i wrażliwym na
głębokie potrzeby pierwotnej struktury psychicznej, ujawnia, dzieląc się
z nami owocem swej twórczej pracy – miłością, która zawsze wobec tego,
co tu powiedziałem, ukierunkowana jest tak, by nie umniejszać kwestii
bycia godności organizacji.
W społeczeństwie o
arbitralnie egoistycznej konstrukcji, w bezpośrednim związku z
dymorfizmem płciowym, zamkniętym na zmianę, na chwalebne “porzucanie
siebie” i dążącym do ciągłego zdobycia przewagi na tle grupy społecznej,
jakiekolwiek walentne dzieło twórcze traci na swym znaczeniu, bowiem
produkt, jaki może być wprowadzony na rynek w myśl maksymalnej
racjonalizacji (pragmatyzm, o którym mówiłem we wstępie), musi
korespondować poprzez zubożałe afekty z możliwie jak największym
obszarem objętym wspomnianym już wcześniej zanieczyszczeniem, które
wiarygodny twórca zauważył i które zechciał usunąć. Książki zatem wydaje
K. Ibisz, ale nawet nie to jest istotne, lecz jaka jest rola tego
człowieka w społeczeństwie? Pozostawiam do rozsądzenia ze znamiennym
cytatem z nieodżałowanego Kierkegaarda. Masa pytań już się rodzi w akcie
zwykłej sympatii.
Jest stanem
całkowicie niemoralnym, że istnieją wydawcy, że istnieją ludzie, których
całe życie wyraża to, że książki są towarem, a autor kupcem. Jeśli do
stosunków intelektualnych [jak zostać autorem] dochodzi pieniądz, to
znaczy honorarium, wynagrodzenie itd., to twórca konstrukcji duchowych
musi z istoty swej być również twórcą, konstruktorem stosunków
pieniężnych. Jeśli taki stosunek może stać się źródłem dochodu dla
innego człowieka, wówczas może się też szybko zrodzić bezczelność [...].
Bezczelność ta polega na traktowaniu produkcji duchowej jako towaru. W
ten sposób publiczność otrzymuje poprzez pieniądz władzę nad wydawcą, a
ten dzięki stosunkom pieniężnym nad autorem2.
Zarówno Einstein jak
i Tesla, ale także polski malarz Jerzy Mierzejewski i wielu innych
twórców, pozostawało zawsze nieustannie w tym “oddaleniu”, co pozwalało
im zachować bezpośrednią kontrolę nad uzasadnieniem swojej miłości do
świata. Byli bywalcami samotności, co nie oznacza, iż mizantropami,
przeciwnie. Błędnie przypisuje się samotności pejoratywną konotację.
Dlatego, iż zredukowali swoją dychotomiczność – czyli egzystencjalny
problem – wyrażali bezpośrednio dziękczynienie za możliwość
kształtowania rzeczywistości. Odwaga nie pozwoliła im stać się produktem
cywilizacji prowadzonym jak pies na smyczy i kluczącym od paliatywu do
paliatywu.
Piękno ma zawsze
twarz szlachetnej proweniencji, która jest moralna i gotowa do twórczego
wysiłku intelektu tylko dlatego, że swoją wolność wybrała jako bycie w
obowiązku (mówię o tym więcej we wpisie „Autonomiczna restrykcja”),
przyjęła aksjomat stając się jednostką samodzielną, niezależną i
odważną. Dlatego Einstein mógł ostatecznie powiedzieć, iż Bóg nie jest
perfidny, lecz wyrafinowany.
Pytania stawiane hic et nunc,
które powinny nas nurtować, to pytania o człowieka, o to wreszcie, by
jego Ja zyskało możliwość lub stabilną podstawę dla skorelowania go z
etycznym aspektem czasu epoki. Życie bowiem jest tylko mierzeniem się z
trudnościami. Trzeba nam – twórcom – zatem takie znaleźć, które dadzą
nam pełną satysfakcję, bowiem tylko ta siła znosi ciężar cierpienia.
Dlatego też powiem, że człowiekiem – twórcą jest ten, który „Boga”3
wybierze w przeznaczeniu sobie działania koncentrującego umysł na
wnikliwej analizie swego przedmiotu. Jest to człowiek czujny i
wsłuchujący się w świętą ideę, by jak najwłaściwiej ukazać światu
miłość, jaką do niego żywi. Możemy stwierdzić inaczej, że zajmuje się
tylko tym, do czego przeznaczył go “Bóg”. Rozwiązuje w ten sposób
dylemat niezrealizowanej wartości i pragnienie wszelkiej realizacji,
gdyż tylko tak może być siebie godzien. Jest to człowiek odważny, a jego
twarz jest poważna. Powaga jest tu odpowiedzialnością i radością, gdyż
pozwala oglądać pierwotną tajemnicę w poczuciu sensu, semantycznego
kształtu. Rdzeń egalitaryzmu został odsłonięty.
Tak też rodzi się
twórczość w człowieku odczuwającym wartości świata i wzbudzającym
realizację swojej możności z dala od zachłanności, prowizoryczności i
relatywizmu, a jego wybór ma konotację działania na tle grupy społecznej
rozwiązując problemy dopasowane i zgodne do jego antycypowanego już
wówczas wyobrażenia. (Koncentracja umysłu na przedmiocie swoich
rozważań).
Wartość człowieka w
społeczeństwie, obiektywizujące się dzieło jego namysłu, którego
produktem jest działanie, zależna jest od wielu czynników, lecz przede
wszystkim od tego, jak on sam radzi sobie z pracą wewnątrz-podmiotową, a
ściślej z obrazami asymilowanymi przez psychikę podczas procesu
socjalizacji. Świadomość bowiem staje się historycznością pewnych
obrazów – fantomów, możemy o nich mówić, że są dla psychiki
wzruszeniami, swego rodzaju obciążeniami pamięci, nostalgicznym patosem,
który z kolei prowadzi bezpośrednio – jeśli nie jest odpowiednio
przepracowywany – do powstania determinant, a więc pewnych zakłóceń
widoczności, czy raczej przesłonięcia wzroku psychicznego wolności.
Determinanta bowiem charakteryzuje człowieka zubożałego w tym sensie, iż
wartość jego kontemplacji, a zatem zdolność rozumienia współzależności
zjawisk i czynników nań wpływających, uzasadnia stan swojego szczęścia
od powodzenia realizowanego przedsięwzięcia, a więc z samego
wyeksplikowanego tu założenia będzie poszukiwać przede wszystkich tych –
już dostrzeżonych – jednostek, które można eksploatować pod maską
sympatii i uśmiechu, a nie doprowadzać do poszerzania władz poznawczych
członków organizacji i swoich. Proszę się zatem zastanowić: Co nam mówi
dziś twórca?
Moja propozycja jest inna.
Ekspresja i wolność przedstawionego doświadczenia twórczego polega na całkowitym odwróceniu pojmowanego obecnie praxis,
gdzie sam ruch twórczy przechodzi do działania zaczynając od symboliki
tego, co dostrzeżone zostało w kulturze, do dopasowania się do niej. Eo ipso
– względem tego, co powiedziałem wyżej – ruch ten staje się fantomowym,
gdyż symbol ma jedynie charakter ulotnej wizji tego, co jest. Jest
wobec tego motywowany inteligencją manipulacyjną, która zadaje sobie
jedno pytanie: jak osiągnąć przewagę na tle grupy społecznej? Wolność
zatem staje się w tym wypadku ubezwłasnowolnieniem, a tym samym
prerogatywa tworzenia czyni zbędną świadomość wyboru. Społeczeństwo,
które ma aspiracje być otwierającym się, w swojej podstawowej
funkcji do krytyki wszystkiego(!), co zdeprawowane i niesprawiedliwe,
poprzez nieuzasadnioną tolerancję pozwala po temu twórcy rzucać na
siebie klątwę.
Kocham ludzi, tylko oni jeszcze tego nie wiedzą.
1Tekst jest znacznie rozszerzoną koncepcją myśli, którą wyraziłem we wstępie do książki “Pytanie o stosunek”.
2S. Kierkegaard, Die Tagebücher, Innsbruck 1923, t. 1, s. 248. Podaję za K. Toeplitz, Kierkegaard.
3Pojęcie
Boga omówiłem w książce Pytanie o stosunek. Tutaj chciałbym jedynie
dodać, iż rozumiem je przede wszystkim jako wykształconą zdolność do
rezygnacji ze zdobywania przewagi na tle grupy społecznej oraz
zminimalizowany stosunek do materializmu i sensualizmu empirycznego. W
rzeczy samej, gdyż to, co absolutne, jest obciążone pejoratywną
konotacją, proszę Czytelnika o rozsądne przypisywaniu mu znaczenia
obiektywnego, bowiem w niewłaściwych “rękach” służy jako narzędzie
przemocy. Boga trzeba umieć wychować i utrzymywać w zapomnieniu. Cezanne
mawiał, iż nie maluje, ale konsultuje się z ideą. To właściwa metafora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz